Port Aransas
Jakiś czas temu usłyszałam o piaskowym festiwalu w Port Aransas w Teksasie, czyli jakieś 3 godziny drogi ode mnie, po prostu rzut beretem. Podobno największy w Stanach Zjednoczonych, ogromne rzeźby piaskowe, oczywiście z lekko podrasowanego piasku, żeby trzymały się kupy. Ktoś wspomniał coś o dodatku cementu, naprawdę nie mam pojęcia – na zdjęciach rzeźby wyglądały pięknie.
No to – trzeba zobaczyć i zrobić swoje zdjęcia 😊Po wielu koncepcjach i antykoncepcjach dotyczących wyjazdu – pojechałam sama. Bezpośrednio z San Antonio do Port Aransas, o 10 rano wylądowałam w miasteczku , i zupełnie przypadkiem zajechałam do porciku jachtowego, blisko przeprawy promowej. Mnóstwo wędkarzy w każdym wieku, przepływające ogromne statki handlowe i pelikany, i delfiny...
Utknęłam na dwie godziny. Nie mam pojęcia, co jest takiego specjalnego w tych akurat stworzeniach, ale we mnie wywołują zawsze uśmiech. Piękne słońce, bezchmurne niebo, ocean – wolność do kwadratu. Ktoś zadbał o to, żeby można było usiąść i zjeść posiłek przy stoliku piknikowym, ktoś postawił zjeżdżalnię dla dzieci, wszystko obok parkingu, z widokiem na statki wpływające do portu, no i wędkarzy.
Usiadłam przy stoliku obok rodziny łowiącej ryby z nabrzeża, i... obok pelikanów, które bezwstydnie sępiły o coś do jedzenia. Uśmiałam sie jak norka, kiedy dorosły facet z uśmiechem od ucha do ucha musiał „bronić się”przed pelikanem, który najpierw stał spokojnie tak z pół metra od niego, a potem zaczął wyjadać ryby z wiaderka, a kiedy tamtem nie pozwalał na to, to trącać go dziobem.
Nie jakiś tam zmasowany atak, ale takie tam pokorne zaczepki. Wyglądało jakby pelikan miał ubaw, rodzina wędkarzy i ludzie, którzy to oglądali. Zrobiło się naprawdę gorąco, więc dowiedziałam się którędy dojechać na plażę z rzeźbami i...
Wjechałam w sznur samochodów. Setki, albo i tysiące. Bez możliwości zatrzymania się. Po lewej stronie był ocean i plaża, zablokowane stojącymi setkami samochodów z jedzeniem, piciem, grillami, pamiątkami, watą cukrową, i co tylko przyjdzie wam jeszcze do głowy. Głośna muzyka, dym, zapach smażonego mięsa, kolorowy jarmark na plaży. My, czyli sznur samochodów, jechaliśmy prawą stroną plaży, dalej były wydmy, i co kawałek drogi dojazdowe z kolejnymi samochodami, szaleństwo.
Jechałam tak z godzinę, powolutku, zatrzymując się co chwilę, bez możliwości zaparkowania, i obejrzenia rzeźb. Byłam po prostu za późno. I... Tak naprawdę to pomyślałam sobie, że chyba wolę pooglądać je w internecie, niż iść kilometry w upale, hałasie i w dzikim tłumie ludzi. Kawałek dalej była cisza i spokój. Owszem, dużo zaparkowanych na plaży samochodów, ale indywidualnie – rodziny wędkarzy, dzieci bawiące się w piasku itd.
Zatrzymałam się tak, że miałam kilka metrów wolnej przestrzeni z każdej strony pickup trucka. Jedna kąpiel, druga, nadleciała eskadra pelikanów, po plaży łaziły dzikie stada mew, ludzie z latawcami, spokój i cisza, muszelki, generalnie – raj.
Dlaczego tak się zachwycam pięknem i spokojem?
Kilka lat temu byłam w Port Aransas po przejściu huraganu. Przyjechaliśmy pomóc znajomemu w odgruzowaniu dojazdu do domu. Zniszczenia były ogromne – roztrzaskane domy, pozrywane dachy, połamane rośliny, zniszczona infrastruktura, jachty i samochody, zrozpaczeni ludzie, którzy stracili wszystko. Też było błekitne niebo i słońce, przy drogach stały punkty pomocy z wodą, jedzeniem, kocami.
Zastanawialiśmy się, czy to miasteczko podniesie się z tego. Ludzie się ogarnęli, wybudowali nowe domy, kupili nowe łodzie i samochody, rośliny odrosły. Nigdzie nie widać śladów tamtej tragedii, i nikt o niej nie chce pamiętać, życie toczy się dalej, a ocean, słońce i plaża dalej dają nam radość i ukojenie.
Aż do następnego razu, kiedy natura zdenerwuje się, i pokaże nam ludziom swoją moc, uważajmy, żeby jej nie wkurzyć 😉
Tutejsza
Komentarze
Pozdrawiam z pochmurnej ojczyzny,pozdrawiam!:)
DorotaK.