Bialy Bizon

 

        Moje ukochane filmy dzieciństwa to westerny. Wszystko było biało-czarne: filmy i zasady rządzące światem. Wiadomo było kto jest dobry a kto zły, raczej nie było szarości pomiędzy. Dobro zawsze zwyciężało, byli kowboje i Indianie, była wolność. Ogromne przestrzenie, dzikie prerie, ośnieżone góry i lasy. I zwierzęta - dzikie konie, niedźwiedzie, orły, wilki i bizony. To było COŚ w naszej małej polskiej rzeczywistości, w latach siedemdziesiątych minionego wieku. To było jak sen o wolności. 

        No i jestem tutaj, nigdy nie wiesz co przyniesie los, i oglądam te przestrzenie, nawet zdarzył się niedźwiedź gdzieś przy drodze w Maine, ale dla mnie symbolem wolności były konie i bizony. Pierwszy raz widziałam bizony na tle ośnieżonych gór w Kolorado, z daleka, ale zobaczyłam. Cieszyłam się jak pasikonik. Zdjęcia wyszły jak kadry z filmu, brakowało tylko jeźdźców i małego domku na prerii. Wydawało mi się, że w Teksasie nie ma, no cóż - są wielbłądy, zebry, afrykańskie gazele i takie tam, ludzie mają fantazję, kto bogatemu zabroni. 

        Któregoś dnia jadąc załatwić coś w miasteczku obok zobaczyłam przy drodze stado bizonów,  w tym - albinosy. Zatrzymałam się, podobnie jak kilka innych samochodów, wszyscy z pewnym niedowierzaniem podchodzili do płotu - ktoś sobie posiada stado bizonów, w tym białe, nie jednego - kilka. Szczęka mi opadła do ziemi, i tam została. Przypomniały mi się opowieści filmowych Indian, jak to Wielki Duch pojawiał się w wizjach w postaci Białego Bizona... A tu sobie chodzą i żrą trawę, i leżą, i leją, i czują się absolutnie wolne i bezpieczne, zdecydowanie nie są duchami. Potęga!

      Pomiędzy nimi chodził, biegał, porykiwał i udawał bardzo ważnego osiołek. Zdecydowanie, próbował nadaktywnością zaznaczyć swoją pozycję i przynależność do stada, co bizony miały w głębokim poważaniu, i spokojnie przeżuwały trawę. Komedia... 

    Już wiem, że świat nie jest czarno-biały, po drodze jest jeszcze mnóstwo odcieni szarości, nie zawsze dobro zwycięża, nawet bizony są brunatne i beżowe, z całą gamą odcieni pomiędzy. Nie jestem pewna, czy "Ameryka" jest rzeczywiście krajem absolutnej wolności i nieskończonych możliwości, czy naprawdę droga od pucybuta do milionera jest ciągle jeszcze możliwa. Ludzie są tacy jak wszędzie - dobrzy i źli, z wszystkimi odcieniami pomiędzy, układy, zależności i znajomości rządzą i tutaj, podobnie jak w reszcie świata. Pytanie tylko, czy ma się wystarczającą ilość nadziei i zaufania do wszechświata, żeby jednak trwać, i próbować, i jeszcze raz, i jeszcze... I właściwie... po co?


       A wracając do bizonów, od tamtej pory kilka razy widziałam te potężne zwierzęta gdzieś przy drodze w Teksasie, zawsze wywoływały zachwyt i zdumienie mocą i spokojem, które z nich emanowały. One są u siebie, zawsze tu były i będą, niezależnie od naszych malutkich ludzkich dylematów, to one są Tutejsze. 
A ja? Czasami czuję się, jak zmutowany biały bizon, a czasami jak ten osiołek, i nie zawsze jest to bardzo śmieszne...






                                                                                                                           Tutejsza

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Opowiesc o zeglarzu

Na zaglach

Port Aransas